wersja oryginalna

"Gdyby nie ul Warré, nie byłbym pszczelarzem zawodowym"

 

Niniejszy artykuł ukazał się w numerze 2021/11 miesięcznika "Pszczelarstwo"

Philippe Cattaruzza, francuski pszczelarz, od wielu lat gospodaruje wyłącznie w ulach Warré. Spotkałem go na targu w Felletin (Masyw Centralny), gdzie ma stoisko z wybornymi miodami oraz innymi produktami pozyskanymi przez siebie w pasiece. Z nami podzielił się własnym doświadczeniem pszczelarskim.

Mateusz: Dzień dobry Philippe, jesteś zawodowym pszczelarzem w Warré. Czy możesz opowiedzieć, jak rozpoczęła się ta przygoda?

Philippe: Nie zawsze byłem pszczelarzem. Wcześniej pracowałem w szkole leśnej, a potem, jako pedagog w sektorze socjalnym. Amatorskim pszczelarstwem zająłem się w wieku lat 30, mając kilka uli Dadanta. W 2007 roku odkryłem ul Warré i wtedy postanowiłem zostać zawodowcem. Zacząłem w 2010 roku.

Mateusz: Czy mam przez to rozumieć, że konstrukcje Dadanta porzuciłeś z dnia na dzień?

Philippe: Tak! Nie sądzę, abym zdecydował się zostać zawodowym pszczelarzem, gdybym nie odkrył ula Warré. Nigdy nie lubiłem ramek, ani wynikających z nich czynności. Chciałem spróbować innego podejścia do pszczelarstwa, bliższego pszczołom. Nie miałem biznesplanu, kierowała mną pasja, a ul Warré otworzył mi drogę do pszczelarstwa zgodnego z moimi przekonaniami. Wszyscy mówili mi, że to uwstecznienie, ale pomysł się sprawdził. Trzeba jednak trochę samozaparcia, szczególnie na początku, kiedy ule są nowiutkie.

Mateusz: Czyżby nowe ule były problemem dlatego, że pszczoły niechętnie w nich zostają?

Philipe: Dokładnie tak. Takie ule nie pachną woskiem i czasem roje wolą wyruszyć w dalszą drogę. W ulach ramkowych rodziny zachęca się do pozostania poprzez podanie im kilku wybudowanych plastrów, co upraszcza pracę z nowymi ulami.

Mateusz: Kiedy sam przenosiłem swoje rodziny z uli Dadanta do nowych uli Warré, w każdym docelowym ulu umieściłem po trzy, cztery ramki dostosowane do wielkości ula Warré. Ramki te zostały wcześniej zabudowane przez pszczoły w ulach Dadanta. Czy taki sposób wydaje Ci się wart polecenia?

Philippe: Tak, pod warunkiem, że ramki nie zostaną na stałe. Świeżo przeniesiony rój można też umieścić na dwie doby w piwnicy, aby rodzina się umocowała. Tak właśnie robiłem, ale to pracochłonne dla pszczelarza i z pewnością też traumatyczne dla pszczół.

Mateusz: Ile uli masz obecnie?

Philippe: Działających (dających miód) - 150. To znaczy łącznie ok. 220, bo do działających nie wliczam rodzin tegorocznych.

Mateusz: O ile mnie pamięć nie myli, Twoje pasieki znajdują się w różnych miejscach - czy dobrze kojarzę?

Philippe: Zgadza się, największa odległość, która dzieli moje ule od domu to ok. 20 km, ale większość znajduje się nie dalej niż 10 km.

Mateusz: Czy wynika to z chęci ograniczenia wielkości Twoich pasiek? A może celem jest produkcja różnych gatunków miodu, w zależności od położenia?

Philippe: Nie tworzę dużych pasiek. Ograniczam ich wielkość ponieważ wiem, że działalność pszczół odbywa się ze szkodą dla pozostałych zapylaczy, szczególnie na terenach śródgórskich. Istnieją badania na ten temat, a ja nie chcę ryzykować zachwiania istniejącej równowagi. Wielkość moich pasiek nie przekracza 15 uli.

Mateusz: Domyślam się, że takie podejście pozwala także ograniczyć przenoszenia patogenów między ulami?

Philippe: Tak, to rzeczywiście korzystne także w tym kontekście.

Mateusz: Czy model uli który wykorzystujesz jest dokładnie taki sam, jak ten zalecany przez ojca Warré? A może z czasem dokonałeś jakichś zmian?

Philippe: Moje ule nie są dokładnie takie same, jak te opisywane przez opata Warré, odpowiadają raczej wariantowi Gillesa Denisa. Dennica jest w jednej trzeciej osiatkowana, ale różnica leży przede wszystkim w daszku: jest płaski, z drewnianą osłonką pod spodem i wbudowanym ociepleniem.

Mateusz: Kiedy ostatnio rozmawialiśmy, wspominałeś chyba, że nie używasz tylnych okienek. Czy to prawda?

Philippe: To prawda. Nie mam nic przeciwko oszkleniom, ale nie dostrzegam w nich korzyści. Aby dobrze widzieć, i tak muszę otworzyć ul. Poza tym, szkło kosztuje i wymaga dodatkowego ocieplenia, a to obniżyłoby moją rentowność. Za to zdarza mi się wstawiać pod daszek uli płytę z pleksi, dzięki temu mogę zdjąć daszek i rzucić okiem na gniazdo, nie przeszkadzając zbytnio pszczołom.

Mateusz: Zajmujesz się obecnie 150 aktywnymi ulami. Domniemywam jednak, że liczba ta była skromniejsza na początku?

Philippe: Oczywiście, zaczynałem mając ok. dziesięć uli, i z biegiem lat zwiększałem do 15, 20, itd.

Mateusz: Jakiej metody użyłeś, by rozwijać Twoją pasiekę?

Philippe: Przede wszystkim zebrałem sporą ilość dzikich rojów. Obecnie zbieram ich od 40 do 60 rocznie, jest ich dużo w naszym regionie. Tworzę też sztuczne roje, jeśli tylko pogoda na to pozwala - a jeśli nie, to dzielę rodziny. Ul Warré jest ulem podzielnym, więc jest to bardzo łatwe.

Mateusz: Czy mógłbyś w kilku słowach przybliżyć każdą z tych technik?

Philippe: To bardzo proste, podział polega zwyczajnie na odseparowaniu korpusów. Można podzielić ul o trzech korpusach zapełnionych czerwiem na trzy, tworząc osobny ul na podstawie każdego z korpusów. To oczywiście tylko przykład - zazwyczaj dzielę tylko na dwa, a później ewentualnie jeszcze raz na dwa, jeśli widzę, że rodzina jest wystarczająco silna.

Mateusz: Czy to wymaga wcześniejszego odizolowania matki? Pewnie niełatwo ją znaleźć...

Philippe: Nie, nie ma takiej potrzeby. Matka z pewnością będzie w którymś z korpusów. Ten korpus zachowa starą matkę, a pszczoły w pozostałych korpusach wychowają sobie nowe matki. Pod warunkiem oczywiście, że korpusy zawierały młody czerw - trzeba się co do tego upewnić zawczasu.

Mateusz: Na czym polega druga metoda, o której wspominałeś - tworzenie sztucznych rojów?

Philippe: Sztuczny rój to niemal to samo co naturalny, z tą różnicą, że proces rojenia zostaje wywołany w kontrolowany sposób. Dokonuję tego na rodzinach które są gotowe do rojenia, nierzadko już z zaczątkami mateczników. Zaczynam od podkurzenia ula, aby pszczoły zapełniły swoje wole miodem. Następnie otwieram ul i umieszczam na nim dwa puste korpusy Warré. Stukaniem w ul powoduję, że matka wraz z kilkoma tysiącami robotnic przechodzi do górnych korpusów. Taki sposób zajmuje stosunkowo niewiele czasu i umożliwia tworzenie bardzo dynamicznych rodzin, podobnie zresztą jak w przypadku naturalnych rojów. Podział ula jest prostszy, ale rozwój utworzonych w ten sposób rodzin jest zazwyczaj dość powolny, gdyż takie rodziny składają się głównie z niedoświadczonych pszczół.

Mateusz: Korzystasz - zdaje się - wyłącznie z pszczół lokalnych? Czy to oznacza, że w ogóle nie kupujesz pszczół "komercyjnych"?

Philippe: W przeszłości zdarzało mi się kupować pszczoły "komercyjne", ale zaprzestałem po kilku perypetiach. Wróciłem do lokalnych pszczół, które pozyskiwałem m.in. z opuszczonych uli. W tamtym czasie była to jeszcze pszczoła czarna, ale przez ostatnie 10 lat jakość lokalnych pszczół uległa znacznemu pogorszeniu z powodu hybrydyzacji z pszczołami z zewnątrz. Początkujący pszczelarze sięgają zazwyczaj po pszczoły kupione w sklepie, takie jak Buckfast, włoszki albo krainki, tym samym działając na szkodę naszych lokalnych pszczół.

Mateusz: Rozumiem, że jesteś zwolennikiem lokalnej pszczoły. Dlaczego?

Philippe: Uważam, że współpraca z tutejszą pszczołą jest racjonalnym krokiem. To właśnie ta pszczoła potrafiła ewoluować wspólnie z naszym środowiskiem, naszym klimatem i naszym biotopem od tysięcy lat. Obecnie tworzymy pszczoły, które są zależne od człowieka - na podobieństwo krów, owiec czy kurczaków, które nie są w stanie bez nas przeżyć, ponieważ są zależne od dokarmiania, leczenia, itd...

Mateusz: Czy kiedy tworzysz podziały lub sztuczne roje, dokonujesz jakiejś szczególnej selekcji? Czym się kierujesz?

Philippe: Zawsze opierałem się na selekcji naturalnej. Wybieram najbardziej zaludnione ule wychodząc z założenia, że najodporniejsze szczepy będą się wyróżniać liczebnością. Moja selekcja niestety nigdy nie będzie optymalna, ponieważ moje szczepy ulegają co roku hybrydyzacji z pszczołami innych pszczelarzy, co w pewnym stopniu fałszuje moje wyniki. Musiałbym być zupełnie sam, z dala od obcych pszczół, aby dobór naturalny był skuteczny. Dlatego zresztą zdecydowałem się w tym roku na leczenie, choć nie leczyłem swoich pszczół już od 10 lat.

Mateusz: A właśnie, w tym temacie - jaki wybrałeś sposób leczenia warrozy?

Philippe: Zdecydowałam się na paski glicerynowe nasączone kwasem szczawiowym. Taki zabieg jest dopuszczalny w chowie ekologicznym, poza tym korzystam z niego w bardzo ograniczony sposób: zamiast 3 zalecanych dawek, podaję tylko jedną. Jest to nowy zabieg, dostępny od dwóch albo trzech lat i słyszałem o nim wiele dobrego od kolegów działających w "bio". To pierwszy środek, który jest tak skuteczny i zarazem łatwy w aplikacji.

Mateusz: To znaczy, że do tej pory nigdy nie leczyłeś swoich pszczół?

Philippe: Na początku próbowałem rozwiązań na bazie kwasu mrówkowego albo tymolu, ale szybko zrezygnowałem, bo było to stresujące zarówna dla mnie, jak i dla pszczół. Poza tym, wyniki były trochę nieprzewidywalne, a sam zabieg uzależniony od temperatury otoczenia. Ponadto kwas mrówkowy jest niebezpieczny. A jeśli chodzi o tymol, to teraz wiemy, że jest niespecjalnie korzystny dla pszczół.

Mateusz: A czy stosowałeś jakieś inne metody walki z dręczem, np. wycinanie czerwiu?

Philippe: Nie, nigdy. Ale trzeba pamiętać, że jeśli szanujemy naturalny cykl pszczoły - to znaczy pozwalamy jej roić - to rozwój dręcza jest spowolniony. Dzieje się tak, ponieważ następuje przerwa w czerwieniu. Dlatego moje rodziny regularnie się roją: albo same, naturalnie, albo za pomocą sztucznych rojów. Problem dręcza pojawia się przede wszystkim w pasiekach prowadzonych w sposób intensywny, w których pszczelarz przekarmia pszczoły aby zwiększyć produkcję miodu. W takiej sytuacji czerwienie jest niemal ciągłe, a dręcz może rozwijać się bezustannie. To poniekąd problem, który i mnie dotknął w tym roku: lato 2020 obfitowało w nektar, dzięki czemu zbiór miodu był wyjątkowy, ale nie nastąpiła przerwa w czerwieniu, więc dręcz rozwinął się bardzo dynamicznie w sezonie, by następnie przenieść się na pszczoły zimowe. Wskutek tego w moich pasiekach na wiosnę zginęło 50% rodzin, podczas gdy w poprzednich latach śmiertelność wahała się raczej w granicach 20 do 30%. Jest w tym jakaś cykliczność, gdyż podobną śmiertelność odnotowałem w 2015 roku.

Mateusz: Czy dokonujesz pomiarów osypu roztoczy, aby oszacować stan porażenia Twoich rodzin?

Philippe: Nie, nigdy tego nie robiłem. Jestem w stanie rozpoznać porażone rodziny poprzez obserwację, na przykład po obecności pszczół bez skrzydeł. Pozwalam tym rodzinom wymrzeć, uważam to za przejaw doboru naturalnego. Tak samo postępuję z rodzinami, które mają dużo czerwiu w styczniu lub lutym, podczas gdy w tym okresie w ogóle nie powinno go być. Myślę, że jest to konsekwencja krzyżowania się moich pszczół z pszczołami "zoptymalizowanymi" pod kątem produkcji, być może za pomocą włoskich genów. Takie pszczoły nie są w stanie przeżyć u nas bez dokarmiania.

Mateusz: Czy z perspektywy czasu uważasz, że podejście Darwinowskie może być skuteczne przeciw warrozie?

Philippe: Nie mam pewności, ale myślę, że tak. Gdybyśmy od samego początku nie leczyli pszczół, to pewnie stracilibyśmy 95% rodzin, ale pozostałe rodziny byłyby odporne. Taka sytuacja miała chyba miejce na Kubie - embargo uniemożliwiło tamtejszym pszczelarzom leczenie pszczół, co spowodowało masową zagładę rodzin. Później jednak Kubańczycy odbudowali pasieki, już za pomocą pszczół naturalnie odpornych.

Mateusz: Posiadasz kilkanaście pasiek, porozrzucanych po płaskowyżu Millevaches. W jaki sposób wybierasz ich umiejscowienie? Czy kierujesz się jakimiś szczególnymi kryteriami?

Philippe: To zazwyczaj miejsca które po prostu mi się podobają, to kwestia intuicji. Staram się przy tym zachować pewne różnice w wysokości usytuowania moich pasiek, obecnie położone są na wysokości od 600 do 1000 m n.p.m. Pozwala mi to rozłożyć w czasie wiosenne prace oraz ograniczyć straty związane z pogodą, ponieważ każda pasieka reaguje inaczej.

Mateusz: Przypuszczam, że nie wędrujesz swoich pasiek? A czy zwozisz je na zimę do siebie, by ułatwić ich doglądanie podczas zimowli?

Philippe: Moje pszczoły zimują w swoich pasiekach, nie przemieszczam ich. I rzeczywiście nie prowadzę wędrówek, poza jednym wyjątkiem: pod koniec czerwca często zabieram młode, tegoroczne rodziny (60-80 uli) na wysokość 900 m, w sąsiedztwie ekologicznej uprawy gryki. Robię to, by dać im maksymalne szanse na starcie. Następnie, pod koniec sezonu, rozprowadzam te ule wśród pozostałych pasiek, gdzie pozostaną już na stałe.

Mateusz: Wydaje się, że 60-80 nowych rodzin rocznie, to sporo. Czy te rodziny służą wyłącznie do pokrycia strat wynikających z poprzedniej zimy, czy służą może też jakimś innym celom?

Philippe: Służą tylko do pokrycia strat, ale należy mieć na uwadze, że nie wszystkie roje się przyjmują. Na przykład w tym roku nie przyjęło się ok. 10 rodzin. Bywają też młode rodziny, które nie rozwijają się dostatecznie w trakcie lata, w takich przypadkach wolę je połączyć z innymi.

Mateusz: A co z dokarmianiem zimowym? Czy w ogóle je praktykujesz?

Philippe: To zależy od roku, w zeszłym roku nie dokarmiałem żadnej rodziny. W tym roku, biorąc pod uwagę niesprzyjającą pogodę, zdecydowałem się dokarmić około dwadzieścia rodzin. Robię to jednak wyłącznie dla rodzin z końca sezonu, które nie zdążyły się przygotować. Rodziny, które już są aktywne, muszą radzić sobie same. Jeśli widzę, że rodzina ma mało zapasów, to nie zbieram miodu, ale za to wymagam od nich, by były zdolne do samodzielnego przeżycia. Gdybym miał dokarmiać wszystkie moje rodziny, tak jak to robią niektórzy moi koledzy, spędziłbym na tym mnóstwo czasu, nie interesuje mnie to.

Mateusz: Czas, no właśnie. Ul Warré jest ulem mało produktywnym - przyznaje to sam opat i zdajesz się to potwierdzać - ale opat zawsze dodaje, że należy brać pod uwagę ilość spędzonego czasu na kilogram zebranego miodu. Stosunek ten wychodziłby na korzyść ula Warré - czy podzielasz ten punkt widzenia?

Philippe: Tak, istotnie tak jest. Co prawda najwięcej czasu spędzam na pozyskiwaniu miodu, ale wynika to głównie z chęci optymalnego jego dowartościowania. Segreguję plastry aby otrzymać różne gatunki miodów, dlatego trwa to dość długo. Wykonuję selekcję na każdym plastrze, układam je w osobnych wiadrach i dopiero potem przechodzę do wyciskania i odsączania.

Mateusz: Czy możesz powiedzieć coś więcej o sprzęcie, z którego korzystasz? Rozumiem, że to nie miodarka, tylko jakiś rodzaj prasy?

Philippe: To nic nadzwyczajnego, korzystam ze zwyczajnego rozdrabniacza do jabłek aby rozkruszyć plastry, a następnie zostawiam je do odsączenia na kilka godzin. Mam też prasę do wosku, która służy mi do robienia miodu z pyłkiem.

Mateusz: Ile gatunków miodu produkujesz za pomocą swoich uli Warré?

Philippe: Produkuję cztery różne odmiany. Oczywiście najprostszym rozwiązaniem byłoby produkowanie tylko miodu wielokwiatowego, ale bogatsza oferta spotyka się z uznaniem klientów, uatrakcyjnia moje stoisko i pozwala mi wyceniać niektóre miody korzystniej od innych - np. miód z pyłkiem sprzedaję po 12 euro za pół kilograma, kiedy miód bez pyłku kosztuje tylko 9 euro. Dzięki ulowi Warré mogę także oferować miód w naturalnych plastrach, niektórzy klienci bardzo doceniają ten produkt.

Mateusz: Twoje ceny wydają się bardzo rozsądne, 9 euro za 500 g odpowiada mniej więcej rynkowej cenie lokalnego miodu w naszym regionie, przebitka jest bardzo niewielka. Czy to oznacza, że kluczem do rentownej działalności jest oferowanie produktów które moglibyśmy nazwać "premium", promując w ten sposób aspekt "Warré"?

Philippe: Moim celem jest przede wszystkim jakość. Zajmuję się rzemiosłem, a nie seryjną produkcją. Produktywność w Warré jest dużo niższa niż w Dadant, zwłaszcza przy wykorzystaniu czarnych pszczół. Dlatego muszę działać nieszablonowo i skupiać się na jakości, aby odpowiednio wypromować pozyskany miód. Moi klienci są stali, i cenią tego typu produkty. Oczywiście zdarza się, że przychodzą do mnie osoby nieznające mojej pracy mówiąc, że jest u mnie za drogo. Ale to po prostu dlatego, że poszukają innego produktu. Koledzy sprzedają miód po cenach nieco niższych od moich, każdy znajdzie coś dla siebie.

Mateusz: Jaka jest statystyczna produktywność ula Warré?

Philippe: To się zmienia dość znacznie z roku na rok... Przybliżona średnia to 10-12 kg miodu z jednego ula rocznie. W ulu Warré miód musi być zebrany z całego korpusu naraz, a jeden pełny korpus zawiera ok. 15 kg miodu.

Mateusz: Kiedy zbierasz miód, niszczysz plastry, a więc wosk nie wraca nigdy do ula. Jest to niewątpliwie korzystne dla higieny ula, ale mówi się, że to spory wydatek dla pszczół, gdyż na wyprodukowanie 1 kg wosku potrzeba 7 kg miodu. Czy masz jakieś zdanie w tym temacie?

Philippe: Szczerze mówiąc, nie wiem. Możliwe, że tak jest. Warto jednak pamiętać, że pszczoły bardzo oszczędnie budują plastry. Wosk użyty do przechowywania miodu stanowi mniej niż 4% całości... To tyle co nic. A produkcja wosku jest tak czy inaczej naturalną potrzebą pszczoły.

Mateusz: Dziękuję, Philippe, za tę fascynującą rozmowę. Na zakończenie, czy miałbyś jakieś wskazówki lub zalecenia dla osób, które chciałyby poeksperymentować z ulami Warré?

Philippe: Myślę, że na początku niezwykle istotne jest zdobycie używanych uli. To bardzo ułatwia rozpoczęcie działalności. Trzeba też pamiętać, by pasieka była zlokalizowana w stosunkowo przyjaznym terenie, ale dotyczy to wszystkich typów uli. Często słyszę, że powinniśmy trzymać pszczoły wszędzie gdzie się da, aby uratować planetę, ale to głupota. Nie ma sensu sprowadzać pszczół w miejsce, w którym nie będę mogły się wyżywić... To prawda, że pszczoła jest niezbędna, ale trzeba też pamiętać o istnieniu innych zapylaczy.


Rozmowę przeprowadził i przetłumaczył z francuskiego Mateusz Viste (ulwarre.pl)