Wątek zamknięty z powodu braku aktywności od ponad 180 dni.
Dzień dobry. Cieszę się, że istnieje takie forum w pl, można wymienić doświadczenia. Parę słów o mnie, zajmuję się pszczołami żyjącymi w ulach snozowych. Moje ule to w tej chwili tylko leżaki. Rodziny w ulach warre, będących typowymi stojakami snozowym niestety pospadały, ale w przyszłym sezonie znowu je zasiedlę. Moje warre zbudowane są wg oryginalnego projektu twórcy tego systemu, jedyne zmiany to daszek pokryłem blachą i zmieniłem dennice wraz z wylotkiem, no i moje deski są trochę grubsze ok 28 mam. W ulach nie grzebię, nie leczę, karmię na zimę i rozmnażam co przeżyje. Przy ulach warre zawsze starałem się stosować do zaleceń opata. Leżaki prowadzę bardziej inwazyjnie, to gospodarka bardziej oparta na plastrze, a warre na korpusie.
Hej Marcin, witaj na naszym forum!
Przykro, że rodziny Ci tak pospadały... i to jednak dość wcześnie w sezonie. Dużo ich miałeś? I czy wiesz lub domyślasz się, co mogło spowodować ich zejście? Głód? Nosemoza? Dręcz?
Czy to był Twój pierwszy sezon w Warré?
Podejście z nieleczeniem jest ambitne, ale w praktyce niestety różnie bywa. Ja staram się grzebać w ulach możliwie mało i nie pomagać pszczołom, choć w tym roku muszę przyznać, że zacząłem eksperymentować z leczeniem. Głównie po to, żeby zobaczyć na ile zmieni to śmiertelność rodzin. Bez leczenia oscyluję w okolicach 30-70% śmiertelności, w zależności od roku.
Nieleczenie nie zawsze jest możliwe, najwyraźniej dużo zależy od regionu/okolicy (klimat, ilość pożytków, obecność ŚOR-ów, itp..), no i też od samej pszczoły. Typowa pszczoła z intensywnej hodowli ma tendencje do mało racjonalnych zachowań bo została głupio nauczona, że pszczelarz ją podkarmi, podleczy, dogrzeje, itd. Słowem - nieleczenie to swego rodzaju loteria.
Mateusz
Nie,nie w tym sezonie. Główna przyczyna to huraganowy wiatr w marcu, ule latały jak jaskółki. Miałem dwie pasieki, jedna warre, druga leżaki. Warre 200 km od domu, co w warre przetrwało wichurę to potem niedokarmione, zostawione same sobie. Przy domu moje dziewczyny w tbh mają się dobrze, a leczenie? Nie leczę od lat. Mam swoje sposoby, jedyne co daję do ula to cukier z ziołami po lipie, w małych dawkach do końca sierpnia. U mnie trochę słabo z pożytkami pełni lata, no i przeszczepienie. Co spadnie nie warte było hodowli, co żyje rozmnażam.
Witam również Marcinie bardzo serdecznie;) forumowicz który ma doświadczenie to skarb dla tych którzy tytaj zaglądają i dla mnie która dopiero zaczyna i to od Warre:)
Od razu napiszę że zaciekawiła mnie Twoja metoda na nieleczenie;)
Z nie leczeniem jest ciekawie, zanim to ogarnąłem trochę minęło. W mojej rodzinie pszczoły są od zawsze. Ja zacząłem hodować dziewczyny w 2008 i od początku były to snozy. W rodzinie kupę pszczelarzy i nikt tego nie akceptował, snozy, nieleczenie, gospodarka zorientowana na pszczoły i just for fun. Dla pszczelarzy, którzy jak nie mają wiadra miodu z ula to uważają, że nie warto trzymać darmozjadów takie podejście to jakiś absurd.
Każdy musi znaleźć swoją własną drogę. Pszczelarstwo jest lokalne, to jest bardzo ważne. Coś co się sprawdza u mnie niekoniecznie będzie działać u ciebie. Ale kilka moich wskazówek: po pierwsze pszczoły giną leczone czy nie, ale nieleczone bardziej, dlatego należy je intensywnie rozmnażać metodami z przerwą w czerwieniu, no i warto mieć sporo uli. Warto mieć na początek matki z pasieki nieleczącej bądź z linii o większej odporności na waroze. Ja kiedyś dostałem matkę elgona, i teraz jakimś trafem praktycznie wszystko w ulach to jej wnuczki. Na początek można używać jakichś kwasów, żeby samemu się ogarnąć i znaleźć swój sposób hodowli, bo jak spadnie wszystko to można się poddać. Można też stosować dennice osiatkowane, trochę pomagają, ale tak naprawdę to tylko jeśli prowadzisz jakąś formę leczenia. Tak naprawdę kwasy, wycinanie trutowego czerwiu, dennice osiatkowane, izolowanie matki, to tylko oddala nas od uzyskania rodzin które sobie radzą. No i oczywiście poprawia nam nasze samopoczucie bo przecież MY JESTEŚMY CI EKO nie stosujemy akaracydów i nasz miód jest czysty, trochę tak, ale tak naprawdę to guzik prawda, zostawiamy dziewczyny i za dwa sezony w ulach pusto. Pszczoły mają sobie radzić, dlatego w którymś momencie trzeba im na to pozwolić. Moje fundamenty to: genetyka, snozy z naturalną komórką, ekodennica czyli na dnie ula szuflada z korą mchem torfem i takimi tam. Pozwala to na uzyskanie równowagi w ulu, brak jakiejkolwiek chemii w gospodarce. No i oczywiście naturalny rytm życia pszczół. Żadnych wędrówek, pobudzania wiosennego, podkarmiania stymulującego, krat ogrodowych i nowoczesnej gospodarki. No i idealnie to gospodarka rojowa, niestety trzeba by siedzieć na pasiece ale są rozwiązania: metoda taranowa wydzielenia pszczół rojowych, podział ula metodą na pół lotu z odkładem z matką, podział ula metodą Warre. Wszystko oczywiście bez podawania matek, tak naprawdę to w ten sposób robimy to samo co zrobiły by pszczoły, tylko osadzamy je tam gdzie chcemy. Ja stety niestety muszę podkarmiać pszczoły na zimę bo mam trochę pszepszczelony teren, ale w moim wypadku problem jest dopiero w końcówce lata. Wiosną i początkiem lata jest ok, dopiero po lipie kicha. Wtedy trochę dokarmiam w taki stymulujący sposób, w małych dawkach i dodaję zioła na noseme. Robię to głównie dlatego, że w okolicy występuje zgnilec. A to choroba braku pokarmu dla larw. Zaczynają chorować głodujące rodziny. Zazwyczaj pszczelarz ogołoci rodzinę po lipie i problem gotowy. Więc wracajac do warozy, zdecydowanie polecam ekodennice, stabilizują warunki w ulu, pozwalają na rozwój wszelkiego rodzaju organizmów w ulu, w tym osławionych zaleszczotkow. Z tym że jest jeden warunek nie można leczyć ;-) W ulach warre moje dennice wyglądają w ten sposób: pod ostatni korpus daje półkorpus z przybitymi snozami. W tym pólkorpusie mam wywiercone 4 otwory wiertłem 22mm jako wylotki, w razie potrzeby mogę je zatkać korkiem z wina, pod to idzie kolejny półkorpus, już bez snóz, wypełniony korą, mchem, torfem itd. Nie jest to moje autorskie rozwiązanie, połączyłem jedynie tzw slatrack z ekodennicą. Co prawda w tej chwili moje ule warre stoją puste, ale pewnie nie będę miał gdzie włożyć na wiosnę pszczół z rójek (metodą Taranowa) to znowu je zasiedlę, no i będę je wywoził bo u mnie już i tak za dużo pszczół. Wydaje mi się, że na początek można leczyć, a nawet należy (tylko kwasy-inaczej trudno przejść na nieleczenie). Jak będziesz tracić wszystkie rodziny to trochę się odechciewa. Ja jednak widzę to tak, że z czasem wszyscy hobbyści przestaną leczyć, już jest coraz więcej takich rodzin. Prawda jest taka, że jakbyśmy nigdy nie zaczęli leczyć warrozy to dawno byłoby po problemie. Niestety w tej chwili na podstawie moich obserwacji niemożliwe jest połączenie wysokotowarowej produkcji miodu i nieleczenia. No ale dla uważnych czytelników gospodarki w ulu warre nie jest to nic nowego, opat Warre przecież to przewidział. Trochę długo się zrobiło, nie wiem czy komuś się to będzie chciało czytać więc kończę i pozdrawiam.
Dzięki za podzielenie się doświadczeniem. Rozumiem, że ciężko jest przejść na nieleczenie mając mało rodzin, bo można potracić wszystko. Od jakiego pułapu liczebności pni przeszedłbyś na taką gospodarkę bez leczenia gdybyś teraz zaczynał od zera?
U mnie głównym pożytkiem jest rzepak, czasem ktoś zasieje facelię, ale okolica ogólnie stoi zbożem i jest trochę nadrzecznych łąk w pobliżu. Okolica nie jest bardzo napszczelona.
Ile uli? Lepiej o jeden więcej, niż jeden za dużo. Czyli tyle ile jest w stanie się utrzymać na danym terenie bez zaburzenia lokalnego ekosystemu. Ja myślę tak, zacznij od 10 i zobacz co się dzieje. Jesli jest ok to dokładaj, jeśli musisz karmić to część przewieź gdzie indziej. Ule warre są łatwe do zrobienia, jedyny problem to pierwsze pszczoły, potem to już idzie. A jeśli chodzi o karmienie, sporadycznie co kilka sezonów i tak będziesz musiał karmić, albo potracisz ich więcej niż przez nieleczenie. Jeśli gdzieś trzeba karmić co rok to pszczół jest za dużo. Tak podsumowując celuj w jak najwięcej.
Dzień dobry
jak w tytule wątku. Mam na imię Dawid i zaczynam przygodę z pszczelarzeniem. Po półrocznej edukacji z literatury i internetów zdecydowałem się wbrew wszystkiemu na ul Warre. Prawie każdy znajomy pszczelarz robi wielkie oczy i patrzy jak na wariata ale trudno. Pierwsza konstrukcja zrobiona samodzielnie z materiałów własnych. Od wiosny przygotowuję miejsce na pierwsze pszczele domostwo. Posiałem trochę roślin pożytkowych, zaopatrzyłem się w najpotrzebniejsze graty. Czas na pszczoły. Wieczorem jadę po rójkę.
do zobaczenia w innych wątkach
Dawid
> Prawie każdy znajomy pszczelarz robi wielkie oczy i patrzy jak na wariata ale trudno.
Ano... pszczelarze od dekad uczeni są "nowoczesnego" pszczelarstwa, inaczej mówiąc intensywnej hodowli, gdzie pszczoły się kontroluje każdego dnia, dokarmia, przemieszcza, zalecza, mierzy, selekcjonuje... Robota na pełny etat.
Warré to filozofia zupełnie inna, bliższa chyba bartnictwu niż współczesnemu pszczelarstwu. Pszczoły same mają sobie układać życie (i plastry), my tylko zapewniamy im wygodne ule, a jak los da to i kilka kg miodu czasem skapnie.
Witamy na forum. :)
Mateusz
Wątek zamknięty z powodu braku aktywności od ponad 180 dni.